Zwariowany czas, nieprzyjazne przepisy , udane zakupy i co więcej.
Zacznę od wyjaśnień, bo takowe się Wam należą. Wczorajszy post piszę dzisiaj, może być trochę przydługi, chociaż nie wiem tego na pewno, więc jak macie czas i ochotę, zaparzcie sobie dobrą herbatkę , kawę - co kto woli i jak będziecie gotowe, to do lektury zapraszam.
Jesteście dla mnie tak miłe ze wszystkimi komentarzami, że nie nadążam z odpowiedziami , nie chciałabym nikogo pominąć, by nie poczuł się urażony. Stosuję zasadę: jest komentarz - jest odpowiedź, czasem te odpowiedzi są króciutkie, ale to przez to, że nie chcę za bardzo się powtarzać z tym samym. Widzę jednak, że większość z Was czyta zarówno komentarze poprzedniczek, jak i moje nań odpowiedzi, co mnie niezmiernie cieszy. Jesteście kochane. Teraz jednak przejdę do wyjaśnień tak tytułu, jak i podtytułu.
Wczorajszy post nie mógł być ani napisany, ani opublikowany, bo mężulek zarekwirował laptopa i nie oddał o przyzwoitej porze, a mnie przeżycia dnia tak umęczyły, że już o 22-giej zaliczyłam spanie / to u mnie nienormalne/. Powodów tegoż stanu było kilka, ale po kolei, mam nadzieję, że z senem to wyłuszczę.
Czwartek po południu, wizyta fryzjerki u mnie w domu- mam taką na telefon, bo do zakładu nie doczłapię się. Ścięcie włosów, by następnego dnia, czyli w piątek rano / mąż wziął urlop/ pojechać do fotografa zrobić zdjęcie do nowej karty parkingowej dla osób niepełnosprawnych. Rano ubierając półbuty był problem, dobrze, że spróbowałam kilkanaście minut wcześniej przed wyjściem, bo inaczej cierpiałabym katusze w nich. Okazało się, nie da rady w nich chodzić, chociaż do tej pory były najwygodniejszymi z posiadanych bucików. Decyzja chwili, idę w klapkach, luźnych, takich domowych. Dobrze, że przynajmniej pogoda była sprzyjająca, ciepło, słonecznie. Weszliśmy do zakładu foto i tu kolejna niespodzianka, za ladą koleżanka ze starszej klasy licealnej, która po mężu przejęła prowadzenie atelier. Gadka, szmatka, ustaliliśmy co i jak, napstrykała zdjęć, że już się bałam, ile przyjdzie mi za nie zapłacić, i na dodatek trzeba czekać około godziny, aż będą gotowe. Co więc robić, jak mus to mus. Jednak aby do maksimum wykorzystać ten czas oczekiwania, pojechaliśmy z mężem na zakupy, zwiedzanie miasta, które ja od długiego czasu / pół roku/ nie widziałam, a tam tyle zmian, że szok.
Zaliczyliśmy księgarnie w poszukiwaniu atlasu z jaszczurkami, dla naszego najstarszego wnuczka, od imienia którego mam mój blogowy adres URL. W pierwszej nie było nic ciekawego, więc pojechaliśmy do następnej. Tam udało się, wprawdzie nie typowo o rzeczonych jaszczurkach, ale o Zwierzętach świata, twarda oprawa, twarde kartki, dużo fotek i opisów, córka stwierdziła po przesłanym jej linku , że jest ok, a wy jak sądzicie? Pokusiłam się zrobić fotkę, oto ona:
Mam nadzieję, że spełni oczekiwania wnuczka i jego młodszej siostrzyczki, a dostaną ją dopiero w paczce gdzieś bliżej Mikołaja, czyli trochę czasu jeszcze jest, by mieli się o tym dowiedzieć / oczywiście dzieciaczki/.
Po powrocie do fotografa, w oczekiwaniu na ostatnie szlify moich zdjęć / jak do dowodu osobistego/, mąż zaliczył pasmanterię po kolejne komplety igieł do haftu, a ja spokojnie siedziałam i czekałam. Wreszcie są i to jeszcze jakie, nie dość, że te wymiarowe, to jeszcze dodatkowo większe, takie bym mogła wysłać dzieciom / jeśli będą chciały - nic na siłę/. i nie zapłaciłam wiele, bo jedynie 20 zł. Z gotowymi zdjęciami i wypełnionym formularzem na nową kartę udaliśmy się do Urzędu / Zespołu Orzekającego Stopień Niepełnosprawności/ , a tam kolejka jak za komuny, wszyscy mają jakieś papierzyska do złożenia. Trzeba czekać. I tak minęło półtorej godziny zanim mogłam osobiście dopełnić formalności / nikt w moim zastępstwie nie mógł tego zrobić/ . Wróciliśmy do domu, ja wreszcie przeszczęśliwa, bo na swoich śmieciach, zażyczyłam sobie kawę, a mąż przebrał się i pojechał " odrobić przysługę" do naszych, pomagających nam kobietek. Byłam tą 3 godzinną wyprawą tak zmęczona, że tylko patrzyłam, jak by tu klapnąć na łóżko i odpocząć. Nie w głowie mi było relaksowanie się z haftem/ to zawsze działało/ . Mój Z. wrócił po dwóch godzinach, zjedliśmy obiadek i zarekwirował mi kompa, więc nie było szansy na pisanie, stąd dopiero dzisiaj, jak mam go w posiadaniu, mogę pisać.
Ponadto dodatkowym minusem mojego wymuszonego chorymi ustawami, wyjścia z domu, było przesilenie rąk i barków od wspomagania się kulami podczas chodzenia. Dobrze, że przynajmniej klapki spisały się świetnie, bo inaczej to nie wiem co musiałabym jeszcze z nogami zrobić, jakbym nie mogła chodzić.
Napisanie tego tekstu zajęło mi już godzinę/ z zegarkiem w ręku/ Wam, jeśli dotrwałyście do tego momentu, może kilka minut, ale są sprawy, które należy wyrzucać z siebie " na gorąco", jeśli jest ku temu okazja, nie dusić w sobie, bo to niczemu dobremu nie służy.
Może macie już dość tych wynużeń, bo ja tak, więc powolutku przejdę do następnych tematów. Sal idzie mi świetnie, muszę go jednak odłożyć, zamknąć pod klucz, bo inaczej skończyłabym z nim przygodę, zanim na dobre się zaczęła, ale o tym we wtorek. Wtedy też spróbuję pokazać jak zaczynam haftowanie w jedną nitkę, bo tak się zobowiązałam Renatce W./chyba- już nie jestem taka pewna/, będzie to mój sposób, inni mogą sami sobie takowy wypracować, ale jeśli komuś on pomoże, to będzie mógł skorzystać.
Ponarzekałam sobie trochę, może to było zbyt osobiste, ale co mi tam, poczuciem humoru, nie grzeszę, więc miałyście okazję troszkę lepiej mnie poznać, jeszcze nie raz, o sobie będę pisała, nie ukrywając swoich ułomności.
Teraz haft, bo bez niego, cóż byłby to za post. Koniki nie wszyscy lubią, więc ich na razie nie pokazuję, ale widoczek z nietypowymi kolorkami /takie były w rozpisce wzoru/, przeze mnie osobiście oprawiony - może trochę nieudolnie, ale i tak się cieszę, że sama dałam wtedy, jeszcze radę. By nie przedłużać, oglądajcie proszę, i zauważcie w nim to czego inni być może nie dostrzegają, a co to takiego, jeśli nikt nie zgadnie powiem we wtorek, mam nadzieję już bez opóźnienia.
Zmęczenie jeszcze nie do końca się ulotniło, a napisanie tego posta, też wysiłku wymagało, jednak było przyjemne.
Słoneczkiem jesiennym z Wami się żegnam z moich czterech ścian, kochanego pokoiku. Baj,baj.