piątek, 31 października 2014

Czekając na Święto Zmarłych.

     Jutro ten szczególny dzień w roku.
 Nasza pamięć niech trwa o tych, którzy byli nam bliscy, a których już z nami nie ma. W ten szczególny dzień wspominajmy tylko dobrze naszych zmarłych, pełni zadumy i oczekiwania na lepsze jutro. 
   Ponieważ wszyscy przygotowujemy się do tego święta na swój, indywidualny sposób, nie będzie dzisiaj wesołości, żarcików, bo nie wypada. 
Pokażę jednak pewien haft, który jest stonowany, a przedstawia Pana Jezusa zadumanego, jako że kończy się nam brązowy październik, to i jego tonacja będzie miała taki charakter. Wzór pochodzi z Haftów Polskich, wyszywany na kanwie 18, muliną Ariadna. Oto on:
 Nie dałam go na kolorystyczne wyzwanie, bo trochę mało w nim brązów było, dlatego prezentuję go teraz. A Wy jak myślicie, czy byłby zaliczony, czy też nie?
W takiej oto zadumie, w krótkim wpisie będę Was dzisiaj żegnała, bo sporo pracy jeszcze mnie czeka, przed publikacją poniedziałkowego, wyjątkowo, posta z Creative Blog Tours, a chciałabym by wypadł dobrze.
Spokojnej nocki Wam życzę, baj, baj.

wtorek, 28 października 2014

Z planem, czy bez, będzie dużo......

Hello, hello, jesteście gotowe?
Kto ciekawy co dziś naklikam, przygotowuje picie, woda, herbatka, kawusia (ja już mam zaparzoną), wygodnie się rozsiada przed monitorkiem i do dzieła.
Chciałyście dużą czcionkę, jest.
Plan działania na karteluszku zapisany, jest.
Uwaga, mierzę czas pisania. Jest 9.05 o której skończę, nie wiem, ale Wy przeczytacie to znacznie szybciej. Tak to już niestety bywa.
Witam wspaniałą Marii - Marię Wicher, którą wszyscy znacie, a dołączyła do grona moich Obserwatorów. Ostatnio na blogach zagościł też maraton o nazwie Creative Blog Tours, gdzie i ja zostałam mianowana do tej zabawy, oto banerek:





Wszyscy się bawią, to i ja nie potrafiłam odmówić, bo tym sposobem poznajemy się wzajemnie, choć nie każdy chce się ujawniać. Ja zaryzykowałam, co mi z tego wyjdzie okaże się 3 listopada, gdy zamieszczę swojego posta.
Wiele się ostatnio działo u mnie, doczekałam się nie tylko tej nominacji, ale całego posta od Majeczki z bloga Moje 5 minut. Majeczko, szalenie Ci dziękuję za takie przychylne słowa o mojej szarej osobie, jaką jestem (zdjęcie w/w nominacji). Zwykle widzę zdjęcia piękne, osób nominowanych, ja podesłałam czarno-białe i nie wstydzę się tego, że wyglądam na nim, jak wyglądam, wszak nie wybieramy sobie swojego wyglądu, a czas, choroby swe piętno zostawiają. Takie jest życie.
Dziękuję również Ewicie Jot, która swój czas poświęca również dla mnie, by mnie trochę ukulturalnić / przesyła mi audiobooki/, bo wstyd przyznać, ale nie pamiętam kiedy jakąś książkę przeczytałam. Teraz dzięki Ewie mogę nadrobić te zaległości czytelnicze, wprawdzie słuchając, przy tym coś haftując, ale to już krok ku dobremu. 
             Dziękuję Ewito.
Zapisałam się też na Candy u następnej Ewy, tym razem u Ewy M, pasjonatki frywolitkowych cudeniek, tu jej banerek:
 myślę, że taka forma wystarczy i Ewa ją zaakceptuje.
Chcecie bym Wam podniosła ciśnienie, czy już jesteście po zażyciu jakichś środków je obniżających, bo będzie o ..........grzybach oczywiście. Najpierw o tym napiszę potem fotki zamieszczę o ile "zakichany Blogger" znowu jakiegoś numeru nie wytnie. Link do Ewy: http://ewaem4.blogspot.com/
W sobotę rano, mężulo zerknął na termometr za oknem i było -2 stopnie. Zastanawiał się czy las go jeszcze pamięta i czy jest sens jechać. Zdecydował, jedzie, wrócił po trzech godzinach z takim oto zbiorem:
Rydze do miski przesypał, bo mrożone przywiózł, więc musiały odtajać, a to musiało chwilę potrwać, zanim nadawały się do dalszej obróbki. Widzicie więc, że nawet takie można zbierać.
Nie minęła godzina, odebrał telefon od kolegi / też grzybiarza/ z zaproszeniem na zbiór podpinek, bo ponoć bardzo obrodziły. Dwa razy, nie trzeba było prosić. Koszyk był pusty, rydze odmarzały, więc czemu nie. Wsiadł do auta, do kolegi pojechał i już jego samochodem do lasu pojechali. Bo trzeba Wam wiedzieć, kolega w niedzielę 19.10 zorientował się, że zgubił jedną z tablic rejestracyjnych swojego autka, i mojego męża na poszukiwania zaginionej wtedy zaangażował. Teraz chciał się zrewanżować i w swoje miejsca na podpinki go zabrał. Wrócił po dwóch godzinach i tyle tego było:
Podpineczki, jak malowanie do marynaty doskonałe, a później z nich sałatki wspaniałe się robi. Kosz nie do pełna uzbierany, ale przecież w domu rydze jeszcze czekały, więc na więcej sobie odpuścił. Z przetworzeniem tych zbiorów zeszło mu się do wieczora, a i w niedzielę, coś tam jeszcze w kuchni /jego królestwie, po lesie oczywiście/ robił do słoików. No i najważniejsze gotował przepyszny obiadek, coby żoneczka z głodu mu nie padła.
Tym sposobem dotarliśmy do godz.10.05. Prawda, że długo mi schodzi z tym pisaniem, nawet nie mam kiedy kawusi pokosztować, bo łapki zajęte pisaniem. Mimo wszystko, nie myślałam, że tak szybko to napiszę, ale to nie koniec jeszcze.
Odwiedzając Wasze blogi z komentarzami się tam wcinając, zauważyłam, coraz więcej z Was w poezji się daje poznać, twórczo oczywiście. Te, które tak czynią, wiedzą o kim piszę, nie będę im reklamy robić. Jak kto ciekawy, to do tych osóbek dotrze i swoje "trzy grosze" wtrąci.
Ponieważ mój ostatni obrazek z bajkowym widoczkiem tak bardzo się wszystkim podobał, to tu i teraz, raz jeszcze, bardzo gorąco Wam dziękuję, za tak pochlebne komentarze. Warto było pomęczyć się z jego wyhaftowaniem 6 tygodni, by przeczytać, jaki to on piękny. Co ja biedna, bidula poradzę, że mam sentyment do wyszywania dużych /choć małymi też nie gardzę/ obrazów.
Jako, że bawię się też w mniejsze hafciki, to kolejna odsłona Sal-u, bo już się o niego dopytujecie. Postęp niewielki, odłożyłam go na chwilę i ciężko mi było do niego wrócić, jednak coś przybyło, oto on:
 Troszkę mu jeszcze brakuje, lecz to na dzień dzisiejszy już daje jakiś obraz, jak będzie wyglądał. Co do niego jeszcze dołożę, nie wiem, z czego z oryginalnego wzoru zrezygnuję,też nie jestem do końca pewna. Wiem za to tyle, będzie na bogato w czerwieni i złocie/ żółtego koloru/. Muszę jeszcze dokładnie to przemyśleć, na wyścigi się nie wybieram, a i tak mam bliżej końca, niż niektóre z zapisanych do zabawy. Jedno jest pewne, skończę długo przed świętami. Taki jest plan, choć z tymi, to nigdy nie wiadomo,tak do końca.
Uff, zaschło mi w gardle, kawusia już zimna, ale taką też lubię. Najważniejsze, że opisałam co chciałam, a kłębiło się w tej mojej makówce, myśli co niemiara. Jakże, by to było wspaniałe, gdyby to, co się tak "kłębi w mózgownicy", można było od razu  zapisywać, niekoniecznie na kompie, nie myślę tu też o kartce w zeszycie, a dyktafon też odpada, nie posiadam.
Dziewczyny kochane, tym oto sposobem zbliżamy się ku końcowi. Mam nadzieję, że osoby, które ja nominuję do wymienionej na początku zabawy, nie odmówią mi w niej udziału, więc czekajcie cierpliwie, bo trzy z Was mam na celowniku i w każdej chwili się do Was mogę odezwać.
Jak się bawić, to się bawimy wszyscy, nieważne, że robi się z tego łańcuszek bez końca. Dajmy się poznać bliżej, nie tylko od strony naszych zainteresowań. Kto jednak woli zostać anonimowy, to też szanujmy, jednak nie wyobcowujmy się z tej naszej ogromnej, blogowej Rodziny. 

Tym oto apelem, kończę pisaninę,osiągnęłam nawet przyzwoity czas. Jest 10.40. Zanim się opublikuje, miną jeszcze jakieś minuty, a ja już dziś zapraszam na piątek, obym tylko miała o czym pisać.
Baj,baj.
Ps. Z dużych literek zadowolone jesteście?

 

piątek, 24 października 2014

Zagadkowa Obserwatorka, obrazek maszyna, podsumowanie.

Jesiennie, bajkowo.


Witam nowe osóbki w moich blogowych, słomianych progach: Agatę Szybalską z bloga Z kociołka czarownicy, która jest dla mnie ogromną zagadką. W kolorkach na październik zostałam przez Agatkę wywołana do tablicy i w głowę zachodzę skąd się znamy, a Agatka z uporem nie chce mi tego zdradzić. Próbowałam podpytać, a Ona tłumaczy, że wszystko zawarła w poście ze swoją brązową pracą, haftowaną spinką do włosów, piękną zresztą, wszyscy się nią zachwycali. Agatko, nie bądź tak tajemnicza, zdradź ten sekret wirtualnej znajomości, myślę że dziewczyny też się nie obrażą, jak o tym powiesz. Miałam podejrzenia, że znamy się wirtualnie z jakiegoś portalu hafciarskiego, ale nie zostało mi to potwierdzone, więc jestem w kropce. Twój zbiór wzorów w wersji elektronicznej jest imponujący 7 GB, jednej osobie doradziłam jak sobie je zmagazynować, aby nie stracić w razie awarii komputera, ale maile od tej osoby były inaczej podpisywane, więc jestem nadal w "kropce". Drugą osóbką jest Wioletka Welc z bloga http://wiolinowo.blogspot.com
 -szczęśliwa posiadaczka nowej maszyny do szycia.
To tyle o dziewczynach.
Bardzo dziękuję wszystkim za tak liczne komentarze do mojego  podusiowego- pokrowca na maszynę. Wiem, że wszyscy spodziewali się haftu z mojej strony, a ja wyskoczyłam niczym "Filip z konopi" z uszytkiem maszynowym, ale ważne jest to, że się podobał, natomiast Agatka wyżej wymieniona mnie w tym wyręczyła prezentując niekonwencjonalne wykorzystanie haftu w swojej brązowej pracy, czyli spince do włosów.
Skoro już się tak rozpisałam o dziewczynach, to pokazuję moją maszynę do szycia, tym razem bez ubranka:
Jak widać nie jest to nasz polski Łucznik, zaliczył już naprawę w serwisie, ale szyje a to najważniejsze. Jak dla mnie nie jest to najlepszy model,  zważywszy małą przestrzeń między korpusem/ to po prawej stronie/, a częścią ze stopką i igłą/ po lewej/, ale jakoś muszę sobie radzić i tak manewrować rękoma, by było wygodnie. Jest to trudne, ale nie mam wyjścia, następnej przecież nie kupię.
Na początku posta pokazałam bajkowy obrazek, wyszywany dość dawno, a nadal czeka na oprawę /normalka u mnie/. To dla tych, którzy haftu się spodziewali w Zabawie Kolorkami u Danusi.
Pora już dość późna, więc nie będzie długiego posta, wybaczcie, następnym razem sobie odbiję ja i Wy. Nadal szukam sposobu na ogarnięcie tego pisania, ale czy mi się to uda, zobaczymy.
Dobrej nocki, kolorowych snów Wam życzę. Baj, baj.

wtorek, 21 października 2014

Był sobie kolorek: BRĄZOWY.

 W październikowej zabawie u Danutki  zagościł kolorek brązowy. Chwilę, dobrą chwilę zajęło mi aby się do zabawy przyłączyć. Sporo osób już z zadania się wywiązało, a ja nadal w lesie z moją pracą. Dopadła mnie dodatkowo jakaś chandra, która skutecznie od postawionego sobie zadania, odstraszała. Wreszcie wzięłam się w garść i pracę wykonałam, tak prostą, że aż sama sobie się dziwię ile mi z jej wykonaniem zeszło.
Jednak od początku:
Wiele lat temu, kolor brązowy był moim ulubionym. Miałam sporo ciuchów w tym kolorze, sama zresztą je sobie szyłam, bo czasy były ciężkie, pustki w sklepach, nie ten rozmiar, nie ten fason, a ja przecież muszę coś na siebie włożyć. Udało mi się kupić brązowy materiał na kurtkę, watolinę i coś na podszewkę, też w kolorze jasnego brązu. Moja wersja kurtki doczekała się fazy pozszywania poszczególnych jej elementów i została odłożona do lamusa, w oczekiwaniu na to że kiedyś ją skończę. Tak się jednak nie stało. Teraz przyszedł czas na kolor brązowy, więc sięgnęłam do mojej "chomiczarni" i z rękawów niedoszłej kurtki powstało coś nowego, aczkolwiek potrzebnego, ale zanim to pokażę dodam jeszcze, że nadal lubię ten kolor, chociaż w mniejszym stopniu niż kiedyś. Lubię czekoladę gorzką, kawę też gorzką, mam brązowe oczy i brązowe włosy naturalnej barwy, nie farbowane, jest to też kolor ziemi i wszystkiego co z nią związane; kora drzew, grzybki, które niejednokrotnie pokazywałam w swoich postach. To by było na tyle o kolorku, dla niektórych bardzo niewdzięcznym.
By już nie trzymać w niepewności wszystkich ciekawskich wrzucam fotkę tego "czegoś", a poniżej dodam jeszcze kilka słów na temat mojej zabawowej pracy.
Jak widać jest to najzwyklejszy pokrowiec na maszynę do szycia, bo oryginalny z jakiejś tam folii już się zużył. Specjalnie w lewym rogu uniosłam go nieco, by nie było, że to poduszka, widać kawałek spodu maszyny, a na pokrowcu doczepiony mini igielniko-szpilecznik, żeby nie było za dużo tego brązu. Całość jest uszyta  z wspomnianą wcześniej watoliną, dlatego mojej maszynie nie grozi żadne przeziębienie, a tym bardziej wysychanie oliwienia mechanizmów szyjących.
Mam nadzieję, że takie zestawienie kolorystyczne, bez beżów i tym podobnych barw nie będzie mnie wykluczało z zabawy. Brązowego jest nawet więcej niż 50 procent więc decydujcie. Może żaba pod ozorek jakoś to przełknie, a czy ja sobie z tym dam radę to zaraz się okaże.
Taki mój wytwór zgłaszam na zabawę u Danusi:


Dla wytrwałych jeszcze dorzucam sobotni zbiór rydzy, oczywiście w koszu.
Już zostały przerobione, zasłoikowane, gotowe do przeniesienia w stosowne miejsce jakim jest piwniczka.
 Teraz już naprawdę kończę, idę nakarmić żabkę.
Baj, baj.

piątek, 17 października 2014

Wrzuć na luz.- krótko, zwięźle.

Witajcie w piąteczek.
Jako, że wczoraj tj. 16 października 2014 r. minęło 36 lat od momentu wybrania Karola Wojtyły na Papieża, dzisiejszy post jemu poświęcam, chociaż nie tylko. Wspaniały człowiek przybrał zaszczytne imię Jan Paweł II i cały świat miał możliwość podziwiania Jego osoby, tak człowieka, jak i Papieża. Założę się, że w większości polskich i nie tylko, polskich domach, jest przynajmniej jedna fotka z Jego podobizną. Teraz, jak już został Świętym, kult Jego osoby jeszcze bardziej się nasilił. Nie jestem fanatyczną chrześcijanką, ale mam wielkie poważanie akurat dla Tego Papieża, i w moim domu znajduje się kilka wersji wyhaftowanego Jana Pawła II. Oczywiście wyszyłam z dostępnych wzorów z naszych polskich gazetek, przede wszystkim z Haftów Polskich, rodzimą Ariadną, bo jakże by inaczej. Oprawiony, w dwóch wersjach. Za jakość zdjęć przepraszam, marny ze mnie fotograf, a aparat nie chce się utrzymać w rękach i tnie jak popadnie.




Niby to samo, ale jakże różne, zresztą same oceńcie.
Jak tytuł posta sugerował, wrzuciłam na luz i zafundowałam sobie odpoczynek od niemal wszystkiego. Post więc bardzo krótki i jednemu tematowi poświęcony.
Bardzo dziękuję wam za wszystkie komentarze, one mnie mobilizują do dalszego pisania, co w odpowiedziach daję Wam odczuć.
Nowa Obserwatorka też się pokazała i jest to Marta Borowska z bloga Inspiracje Marty. Zerknijcie na jej bloga, robi przepiękne karteczki.
Żegnam się z Wami do przyszłego tygodnia, bo dzisiaj nie idzie mi pisanie.
Baj, baj, baj.

wtorek, 14 października 2014

Bawmy się, jest wesoło.......

Impreza, widoczek, sal i wspomnienia.


W sobotę w Domu Pomocy Społecznej w Przemyślu, był organizowany tzw. Zjazd Rodzin, to takie spotkanie Opiekunów prawnych osób tam przebywających ze swoimi podopiecznymi i personelem tegoż Ośrodka. Ponieważ mój mąż jest takim opiekunem dla swojej starszej siostry, w godzinach przedpołudniowych wraz z naszą kuzynką, która mu w tym pomaga, bo ja nie dałabym rady, pojechali na tę uroczystość. Było miło i wesoło. Nasza Irenka miała ich cały dzień przy sobie. Po obiedzie było ognisko, występy pensjonariuszy / Irenka, super śpiewa/ i zabawa taneczna dla wszystkich. Orkiestra zagrała muzykę jaką lubi mój Z, i nie trzeba było długo czekać, stał się głównym wodzirejem w tańcach z Paniami tam pracującymi. Rozkręcił całe zgromadzone towarzystwo, tańczyli nie tylko odwiedzani przez rodziny stali mieszkańcy DPS - u, ale i personel. Takie imprezy bardzo są potrzebne tym chorym ludziom, a możliwość pokazania się szerszemu gronu, sprawia, że nie czują się tacy opuszczeni. Mojemu mężowi, takie bale są potrzebne niczym zbieranie grzybów w lesie / nigdy nie stroni od zabawy - choć ma ograniczone możliwości, obecnie głównie przeze mnie /. Wrócił bardzo zadowolony i szczęśliwy, no bo przecież, znowu udało mu się być w centrum zainteresowania. Dziwi mnie jednak, że pracownicy, przygotowujący taką imprezę, nie potrafili rozkręcić zabawy, tak jak mój Z. Czy oni nie wiedzą, jak to zrobić, czy zrobili to dla odczepnego, by się pokazać. Gdzie podziali się ludzie kształceni w takim kierunku, by rozkręcać zabawę?

Niedziela upłynęła na spokojnie, z jednym małym ale... Uwaga ciśnieniowcy, będą grzyby. Tym razem mój Z pojechał do naszych "trzech kobietek: Helenki-babci, Basi-mamy, i Ewelinki-córki Basi" z podziękowaniem za sobotni wyjazd do Przemyśla. Zawiózł jak zwykle swojego wypieku ciasto "pleśniak"/ z jabłkami super/. W ogrodzie,  jakimś cudem, rosną "podpinki" inaczej zwane opieńkami, doskonałe na sosy, ale i do marynaty jak rydze.Było ich tak dużo, że starczyło dla trzech rodzin, nam przypadło w udziale tyle:
Pojemność miski już niejednokrotnie pokazywałam z innymi grzybkami, więc już wiecie ile tego było. Te ogrodowe jednak są bardziej miękkie i nie bardzo nadają się do marynaty, ale leśne, to dopiero rarytas, jeszcze zostaną "upolowane" przez mojego wszechstronnego małżonka.
Teraz  o widoczku z poprzedniego posta, bo nie lada problem Wam sprawił, więc pokazuję go raz jeszcze, wycięty z ramek i już tłumaczę, o co w nim "biegało". Najpierw jednak fotka:




Większość z Was doszukiwała się nietypowości w kolorze wody, nie dohaftowaniu  okien, czy złego usytuowienia  nurtu rzeki. Po kilku podpowiedziach najbliżej była Małgosia -Pasjonaty Małgorzaty, ale i Ona nie do końca trafiła. Autor wzoru tak sprytnie dobrał kolorystykę zwisających gałęzi - tych po lewej stronie obrazka-, że sprawiają wrażenie jakby kołysały się na wietrze. Przyznam szczerze, ja haftując, też tego nie dostrzegłam, ale zwróciła mi na to uwagę,osoba obdarowana takim obrazkiem na imieniny. Po jej słowach i ja to dostrzegłam, dlatego pytałam Was, czy to widzicie?. Okazało się ,że nikomu na myśl nie przyszło to właśnie. Wyjaśniłam, mogę dalej o hafcie bajdurzyć.
Sal na chwilkę odłożyłam bo za szybko mi się go haftuje, a do świąt jeszcze daleko; dla przypomnienia : po tygodniu było tyle:
fotka w poziomie ,  a teraz w pionie odłożona, by zaraz do niej na nowo wrócić:




Widać jak niewiele zostało do dokończenia, a że czerwona, to mój wybór, jeszcze dojdzie drugi ciemniejszy kolor czerwieni i złoty, a raczej ciemno żółty, ale to za tydzień.
Miałam też powiedzieć jak szyję tą jedną nitką - czyli jak zaczynam pierwszy krzyżyk. Wypracowałam sobie sposób własny, chociaż podobny do tego jaki prezentuje w jednym ze swoich postów Chaga z bloga Pasje odnalezione - zajrzyjcie do niej, to skarbnica porad hafciarskich. Mój sposób trochę trudno obrazowo przedstawić, opisując tylko, ale jestem na etapie przygotowania fotorelacji z tego sposobu, trochę opornie mi to wychodzi, ale jak tylko będzie gotowe, to z szczegółowym opisem wrzucę na bloga. Nie są to "obiecanki-cacanki", bo ja słowa dotrzymuję, tylko czasu mi trzeba, by to sensownie wypadło i do laików w hafcie trafiło. Przepraszam za małą zwłokę.
Widzę, że post nabrał już sporych rozmiarów, więc na koniec mała fotka haftu, wykonanego na podstawie zdjęcia z lipca 2008 r., opracowana programem Haftix, przeze mnie. To moja córka Iwonka w podskoku na batucie, uchwycona w locie.
Jak widać obrazek oprawiony, jest u sprawczyni tego skoku, podziwiajcie.
Witam oficjalnie kolejną Obserwatorkę, czyli Dorotkę z Dorota ma kota, i już czekam na jej żartobliwe, humorystyczne słowa odnośnie tego obrazka.
Dziękuję za wszystkie komentarze i za odwiedziny mojego bloga. Bez Was, mnie też by nie było w blogowej Rodzince. Do następnego razu, baj, baj.




sobota, 11 października 2014

Z opóźnieniem, ale jestem.......

 Zwariowany czas, nieprzyjazne przepisy , udane zakupy i co więcej.

Zacznę od wyjaśnień, bo takowe się Wam należą. Wczorajszy post piszę dzisiaj, może być trochę przydługi, chociaż nie wiem tego na pewno, więc jak macie czas i ochotę, zaparzcie sobie dobrą herbatkę , kawę - co kto woli i jak będziecie gotowe, to do lektury zapraszam.
Jesteście dla mnie tak miłe ze wszystkimi komentarzami, że nie nadążam z odpowiedziami , nie chciałabym nikogo pominąć, by nie poczuł się urażony. Stosuję zasadę: jest komentarz - jest odpowiedź, czasem te odpowiedzi są króciutkie, ale to przez to, że nie chcę za bardzo się powtarzać z tym samym. Widzę jednak, że większość z Was czyta zarówno komentarze poprzedniczek, jak i moje nań odpowiedzi, co mnie niezmiernie cieszy. Jesteście kochane. Teraz jednak przejdę do wyjaśnień tak tytułu, jak i podtytułu.

Wczorajszy post nie mógł być ani napisany, ani opublikowany, bo mężulek zarekwirował laptopa i nie oddał o przyzwoitej porze, a mnie przeżycia dnia tak umęczyły, że już o 22-giej zaliczyłam spanie / to u mnie nienormalne/. Powodów tegoż stanu było kilka, ale po kolei, mam nadzieję, że z senem to wyłuszczę.
Czwartek po południu, wizyta fryzjerki u mnie w domu- mam taką na telefon, bo do zakładu nie doczłapię się. Ścięcie włosów, by następnego dnia, czyli w piątek rano / mąż wziął urlop/ pojechać do fotografa zrobić zdjęcie do nowej karty parkingowej dla osób niepełnosprawnych. Rano ubierając półbuty był problem, dobrze, że spróbowałam kilkanaście minut wcześniej przed wyjściem, bo inaczej cierpiałabym katusze w nich. Okazało się, nie da rady w nich chodzić, chociaż do tej pory były najwygodniejszymi z posiadanych bucików. Decyzja chwili, idę w klapkach, luźnych, takich domowych. Dobrze, że przynajmniej pogoda była sprzyjająca, ciepło, słonecznie. Weszliśmy do zakładu foto i tu kolejna niespodzianka, za ladą koleżanka ze starszej klasy licealnej, która po mężu przejęła prowadzenie atelier. Gadka, szmatka, ustaliliśmy co i jak, napstrykała zdjęć, że już się bałam, ile przyjdzie mi za nie zapłacić, i na dodatek trzeba czekać około godziny, aż będą gotowe. Co więc robić, jak mus to mus. Jednak aby do maksimum wykorzystać ten czas oczekiwania, pojechaliśmy z mężem na zakupy, zwiedzanie miasta, które ja od długiego czasu / pół roku/ nie widziałam, a tam tyle zmian, że szok.
Zaliczyliśmy księgarnie w poszukiwaniu atlasu z jaszczurkami, dla naszego najstarszego wnuczka, od imienia którego mam mój blogowy adres URL. W pierwszej nie było nic ciekawego, więc pojechaliśmy do następnej. Tam udało się, wprawdzie nie typowo o rzeczonych jaszczurkach, ale o Zwierzętach świata, twarda oprawa, twarde kartki, dużo fotek i opisów, córka stwierdziła po przesłanym jej linku , że jest ok,  a wy jak sądzicie? Pokusiłam się zrobić fotkę, oto ona:





Mam nadzieję, że spełni oczekiwania wnuczka i jego młodszej siostrzyczki, a dostaną ją dopiero w paczce gdzieś bliżej Mikołaja, czyli trochę czasu jeszcze jest, by mieli się o tym dowiedzieć / oczywiście dzieciaczki/.

Po powrocie do fotografa, w oczekiwaniu na ostatnie szlify moich zdjęć / jak do dowodu osobistego/, mąż zaliczył pasmanterię po kolejne komplety igieł do haftu, a ja spokojnie siedziałam i czekałam. Wreszcie są i to jeszcze jakie, nie dość, że te wymiarowe, to jeszcze dodatkowo większe, takie bym mogła wysłać dzieciom / jeśli będą chciały - nic na siłę/. i nie zapłaciłam wiele, bo jedynie 20 zł.  Z gotowymi zdjęciami i wypełnionym formularzem na nową kartę udaliśmy się do Urzędu / Zespołu Orzekającego Stopień Niepełnosprawności/ , a tam kolejka jak za komuny, wszyscy mają jakieś papierzyska do złożenia. Trzeba czekać. I tak minęło półtorej godziny zanim mogłam osobiście dopełnić formalności / nikt w moim zastępstwie nie mógł tego zrobić/ . Wróciliśmy do domu, ja wreszcie przeszczęśliwa, bo na swoich śmieciach, zażyczyłam sobie kawę, a mąż przebrał się i pojechał " odrobić przysługę" do naszych, pomagających nam kobietek. Byłam tą 3 godzinną wyprawą tak zmęczona, że tylko patrzyłam, jak by tu klapnąć na łóżko i odpocząć. Nie w głowie mi było relaksowanie się z haftem/ to zawsze działało/ . Mój Z. wrócił  po dwóch godzinach, zjedliśmy obiadek i zarekwirował mi kompa, więc nie było szansy na pisanie, stąd dopiero dzisiaj, jak mam go w posiadaniu, mogę pisać.
Ponadto dodatkowym minusem mojego wymuszonego chorymi ustawami, wyjścia z domu, było przesilenie rąk i barków od wspomagania się kulami podczas chodzenia. Dobrze, że przynajmniej klapki spisały się świetnie, bo inaczej to nie wiem co musiałabym jeszcze z nogami zrobić, jakbym nie mogła chodzić.
Napisanie tego tekstu zajęło mi już godzinę/ z zegarkiem w ręku/  Wam, jeśli dotrwałyście do tego momentu, może kilka minut, ale są sprawy, które należy wyrzucać z siebie " na gorąco", jeśli jest ku temu okazja, nie dusić w sobie, bo to niczemu dobremu nie służy.
Może macie już dość tych wynużeń, bo ja tak, więc powolutku przejdę do następnych tematów. Sal idzie mi świetnie, muszę go jednak odłożyć, zamknąć pod klucz, bo inaczej skończyłabym z nim przygodę, zanim na dobre się zaczęła, ale o tym we wtorek. Wtedy też spróbuję pokazać jak zaczynam haftowanie w jedną nitkę, bo tak się zobowiązałam Renatce W./chyba- już nie jestem taka pewna/, będzie to mój sposób, inni mogą sami sobie takowy wypracować, ale jeśli komuś on pomoże, to będzie mógł skorzystać.

Ponarzekałam sobie trochę, może to było zbyt osobiste, ale co mi tam, poczuciem humoru, nie grzeszę, więc miałyście okazję troszkę lepiej mnie poznać, jeszcze nie raz, o sobie będę pisała, nie ukrywając swoich ułomności.

Teraz haft, bo bez niego, cóż byłby to za post. Koniki nie wszyscy lubią, więc ich na razie nie pokazuję, ale widoczek z nietypowymi kolorkami /takie były w rozpisce wzoru/, przeze mnie osobiście oprawiony - może trochę nieudolnie, ale i tak się cieszę, że sama dałam wtedy, jeszcze radę. By nie przedłużać, oglądajcie proszę, i zauważcie w nim to czego inni być może nie dostrzegają, a co to takiego, jeśli nikt nie zgadnie powiem we wtorek, mam nadzieję już bez opóźnienia.
Zmęczenie jeszcze nie do końca się ulotniło, a napisanie tego posta, też wysiłku wymagało, jednak było przyjemne.
Słoneczkiem jesiennym z Wami się żegnam z moich czterech ścian, kochanego pokoiku. Baj,baj.

wtorek, 7 października 2014

Stracony dzień, czas się nie wróci, odsłona Salu bożonarodzeniowego.

 Witajcie wtorkowo.

We wtorki posty staram się publikować w godzinach przedpołudniowych. Niestety dzisiaj to się nie udało, jednak nie zostawię Was z niczym.
 Tym razem  na początku witam moje nowe Obserwatorki : Beata Stencel, Monika Ropcia, Misiek 77, oraz Iventi Atelier. Dziewczyny rozgoście się u mnie na jak długo chcecie, tym samym dziękuję Wam wszystkim za ogrom komentarzy jakie zostawiacie pod moimi postami.
 Zaglądając na wiele blogów, coraz częściej czytam, że cierpicie na brak czasu, zwłaszcza na przyjemności, które Was niejako omijają, bo ciągle jest coś innego do zrobienia. Dom, rodzina, dzieci, praca i tak w koło Macieju. Wydawać by się mogło, że jest to problem nierozwiązywalny, ale pomyślcie same, im więcej mamy do zrobienia, tym częściej łapiemy się na tym, że słabo u nas z organizacją tego wszystkiego. Nie mówię, że najlepiej z ołówkiem w ręku zaplanować sobie wszystko, bo nikt tego nie lubi, robić coś według sztywnego grafiku. Iść na żywioł, też nie zawsze się sprawdza. Wiem, większość z Was ma małe, lub dorastające dzieci, ale to wszystko da się pogodzić i znaleźć "złoty środek", by z tego impasu wyjść. Niektórym to się wspaniale udaje, raczą nas coraz to nowymi ,pięknymi pracami wykonanymi własnoręcznie. Wniosek z tego, że jak się chce, to się da to wszystko pogodzić. Czas biegnie do przodu nieubłaganie, nie jesteśmy w stanie go nijak zatrzymać. Tak więc Kochane moje coś co znalazłam o czasie w necie:
Niech te dwie fotki z ich przesłaniem posłużą Wam do zmian w Waszym życiu.

Dzisiejszy dzień dla mnie okazał się straconym, czasu nie cofnę, nie postawiłam ani jednego krzyżyka na moich haftach, chyba jakieś choróbsko mnie rozbiera, bolą wszystkie kości, nawet te w okolicach uszu /ucho też /ciężko otworzyć usta by ugryźć kromkę chleba. Jednak "jadaczka" do pisania nie jest mi potrzebna, tylko palce u rąk /bolących/.
Siłą rozpędu, jednak piszę bo chcę pokazać moje postępy w Salu bożonarodzeniowym. Dziewczyny już zaczęły publikować swoje postępy, idzie im świetnie, każda ma swoją interpretację materiałową i kolorystyczną, ja zresztą też, ale nie obyło się bez zmian w tym co pokazałam jako moje przygotowania do zabawy, dlatego zamieszczę to co zrobiłam i odłożyłam, i to co zostanie już do końca.
Pierwsza wersja odłożona, bo mnie nie zadowalała wyglądem:

Jak widzicie nie jest to to co miało być, no po prostu, nie lubię szyć w trzy nitki muliny i już.  Oczywiście kanwę wykorzystam do czegoś innego, mulinę wypruję, może coś z niej uda się odzyskać, a jak nie to wypełnienie do igielników będzie w sam raz.

 W związku z powyższym zaczęłam raz jeszcze na drobniejszej, bo 18-tce i to w jedną nitkę. To co u niektórych dziewczyn widziałam, to u mnie zamiast zielonego, będzie jednak czerwone, a jak dalej się rozwinie to będę pokazywała. Ponadto, ja zaczęłam od spodu choinki, czyli tam gdzie jest najszersza. Mój wybór, dowolność dozwolona, to i już pokazuję.

Fotka jest w poziomie nie w pionie, jak choinka rośnie, ale tak jest mi wygodniej trzymać to co wyszywam.
 Dziękuję Wam wszystkim za tak liczne odwiedziny, na kolejny post zapraszam / mam nadzieję, czuć się lepiej/ już w piątek, w godzinach raczej wieczorno-nocnych.
Spokojnej nocki wszystkim życzę. Pa, pa.

piątek, 3 października 2014

Cierpliwość, co oznacza ?


" Trzeba mieć dużo cierpliwości, by się jej nauczyć. " St.Jerzy Lec.

Takim oto cytatem zaczynam dzisiejszy post. Temat wywołany przez jeden z komentarzy zamieszczony pod ostatnim moim postem.  Co dla mnie oznacza to określenie.  Cierpliwości uczymy się całe życie, od lat dziecięcych , przez szkolne,  nastoletnie, i wkraczanie w dorosłość.  Potem przychodzi  dom, rodzina, dzieci / tu dopiero trzeba mieć cierpliwość / , a na koniec, nasze zainteresowania, które stają się pasją, sposobem na życie. Chyba też tak macie.
Haftując moje duże obrazy, bo to o nie chodziło komentatorce, fakt trzeba sporo cierpliwości, ale i samozaparcia, by stworzyć dzieło, w którym trzeba wykonać około 80 tysięcy do 100 tysięcy krzyżyków. Jednak nie odkładam tego na bok, tylko taki obraz powstaje w przeciągu 3 - 4 miesięcy., bo gdybym go odłożyła to nie wiadomo, czy sięgnęłabym po niego na nowo. Takie duże prace, przynajmniej u mnie, nie stają się UFO - kami, małe obrazki tak, ale duże nigdy. To jest właśnie moja cierpliwość wypracowana haftowaniem.
 Tyle o tej cesze  charakteru, bo chyba nią jest, nie będę się nad tym dłużej zastanawiać, a i Was przynudzać. Przechodzimy do weselszych tematów, ale hafciarskich. Dzisiaj nie będzie nic na słodko, żadnych tortów , chyba że zajrzycie na bloga  Ani Jacewicz, tu link do niej :
http://mojezyciepasjauslane.blogspot.com/
 Ania częstuje biszkoptem z ananasem, polecam. A skoro wywołałam ją do tablicy, to zajrzyjcie również na wcześniejszy post Ani i dla porównania wklejam  "Damę z perłami"  w wersji mojej, na białej kanwie 18 - tce, wyszywaną tylko czarną muliną Ariadna,  4 lata temu podczas mojego pobytu w sanatorium w Iwoniczu Zdroju. Do dnia dzisiejszego nie została oprawiona w ramkę, ale za to ma towarzystwo " Dziewczyny z lilją" , na którą Ania się nie zdecydowała.
Tak więc prezentacja w/ w damulek.




Drugie zdjęcie niestety nie przycięło się jak chciałam, ale widać wszystko.
Oceńcie same, porównując z oprawionym obrazkiem  Ani. Zdaję sobie sprawę, że moje wypadną mniej korzystnie, ale o szczere opinie właśnie chodzi.

Wiecie o tym, że 1 października ruszył Sal bożonarodzeniowy u Katarzyny, zaczęłam już haftowanie, ale fotki będą publikowane co tydzień we wtorki, więc przyda się tytułowa cierpliwość z Waszej strony.
Na blogu Danutki  "Moje cuda cudeńka " rozpoczęła się nowa zabawa, tym razem z kolorem brązowym, pierwsze prace już się pokazują, moja jeszcze w głowie siedzi i czeka na wykonanie, a co to będzie, to już niedługo zobaczycie. 
I tak tymi zapowiedziami, co będzie kończę dzisiejszego posta.
Ps. Przepraszam, wróć.
Serdecznie witam nową Obserwatorkę  / wreszcie wyświetliło się , jak należy/ Agatę Szybalską z bloga :
http://zkociolkaczarownicy.blogspot.com/
Ta dziewczyna robi świetne koralikowe cudeńka.
Teraz to już na prawdę kończę. Pozdrówka dla Wszystkich i do wtorku. Do miłego poczytania.